Skauting Kawalec należał do tej licznej grupy ówczesnej młodzieży polskiej, która zafascynowała się skautingiem od początku jego powstania i na zawsze pozostała mu wierna. W maju 1911 roku uczniowie klasy Vb c.k. I WSR pod kierunkiem nauczyciela Hermana Mojmira odbyli dwudniową wycieczkę w okolice Melsztyna. W ruinach zamkowych postanowili założyć drużynę skautową. Patrolowym patrolu „Lisów” został najprawdopodobniej Kawalec. We wrześniu 1912 roku samodzielna drużyna połączyła się („nastąpiła fuzja”) z drużynami podległymi władzom skautowym, a tym samym sokolim. Otrzymała numer VI, imię Bartosza Głowackiego i barwę niebieską. W roku szkolnym 1912/1913 w c.k. I WSR działała VI KDS licząca 48 skautów, której kuratorem (w praktyce drużynowym) był Herman Mojmir. W „Raporcie 6 Krakowskiej dr. skautowej za okres 1 XII 1913 do 1 stycznia 1914” Kawalec został wymieniony wśród kadry drużyny: „zawód akad. handl., członek SDS Sokoła”. Aktywnie uczestniczył w pracach Skautowego Komitetu Bojkotowego towarów pochodzących z Niemiec, który powstał we wrześniu 1913 roku. W tym też czasie został mianowany przez Krakowską Radę Drużynowych podchorążym (przybocznym) VI KDS, której drużynowym był Stefan Kuta, późniejszy komendant męskiej Chorągwi Krakowskiej. W roku szkolnym 1913/1914 drużyna miała dwie zbiórki tygodniowo w lokalu „Sokoła”, a ponadto regularnie organizowano wycieczki w okolice Krakowa. Delegatem, czyli opiekunem ze strony szkoły, był dr med. Herman Mojmir, nauczyciel gimnastyki, wielki zwolennik skautingu. Na terenie I c.k. Szkoły Realnej, gdzie działała „Szóstka”, urządzono skautowe warsztaty stolarskie, introligatorskie oraz kramik skautowy i antykwarnie. Od stycznia 1914 roku Kuta równolegle prowadził VII KDS im. Zawiszy Czarnego, działającą na terenie II c.k. Szkoły Realnej w liczbie 15 skautów, na 330 uczniów. Łącznie Kuta dowodził 67 skautami, w pełni umundurowanymi i posiadającymi wyposażenie skautowe. Skauci prenumerowali rekordową liczbę pisma „Skaut” – 60 egzemplarzy, a biblioteczka liczyła 101 książek. Kuta dużą wagę przykładał do wycieczek krajoznawczych oraz ćwiczeń polowych, których celem było zarówno poznawanie kraju, jak i przygotowanie militarne.
Piotr Bazylko Knihy



Nauczycielkami gorzałkonowskiemi były dwie siostry, panny Złotopolskie. Młode, pełne werwy i życia, przejęte ideałami harcerskiemi. Mieszkały sobie po prostu, ale wytwornie. Właśnie skończyły poprawianie zadań szkolnych. —?Wiesz co ptasiuniu — zagadnęła starsza Marja — pójdziemy do miasteczka... —?Bój się Boga, teraz pod wieczór iść milę piechotą, kiedy w dodatku jestem tak zmęczona dzisiejszą nauką... —?Nie mamy już żadnych zapasów, a ja jestem głodna... —?To trudno, nie umrzemy przecież. —?Więc pójdę sama. —?Nie puszczę cię. Sądzę, że uda nam się zakupić we wsi trochę chleba i mleka. —?Wątpię, ci ludzie są bez sumienia. To jest niesłychane, żeby chłopstwo odnosiło się tak do swoich własnych nauczycielek, które dla ich dobra pracują... —?Jeszcze nas nie znają... —?Źli ludzie. Ostatecznie poszły. We wsi panował gwar i ruch. Na widok nauczycielek dzieci przerywały zabawę i przyglądały im się z otwartemi buziami, zaledwie jednak te oddalały się, zaczęły wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki i rzucać za niemi kamykami i patyczkami. Napotkani po drodze wieśniacy, patrzyli na nie z podełba nie kłaniając się zupełnie. —?Siostry uśmiechnęły się smutnie. —?Dzicy ludzie... Pamiętasz Stefciu Idzikowce? Jak tam garnęli się do nas chłopkowie... —?Ej Mary, a gdzież to ta twoja dotychczasowa pogoda? Weszły do chaty jednego ze swoich uczniów. Brud, nieporządek, nędza, wyzierały tu z każdego kąta. Na tapczanie jęczała chora gospodyni. Marja zabrała się do opatrzenia chorej rany, a potem do robienia porządku, Stefanja zajęła się trojgiem drobnych dzieci, które wyprowadziła na podwórze. Czteroletnie bobo rozpoczęło zaraz z nauczycielką rozmowę: —?A Jaśka nima. —?A gdzież to poszedł? —?Pognał bydło. —?Kiedy wróci do domu? —?Nie wiem. —?Pewnie na wieczerzę. —?Eh, my nie będziemy wieczerzać. —?Dlaczegóż to mój mały? —?Bo matusia chora. —?No, a tatuś gdzie jest? —?Tatusia nima. —?A gdzie się podział? —?Zakopali go do ziemi. Tu małemu stanęły łzy w oczach, a zaraz potem rozpłakał się serdecznie. Marja utuliła dziecię, a potem nakarmiła. Równocześnie Marja prowadziła rozmowę z gospodynią. —?A gdzież to wasz mąż? —?Zabili go. —?Jakto... kto? —?A te psubraty, te zbóje, te żandarmy austryjackie. Twarz jej posiniała z gniewu, a ręce zacisnęły się kurczowo... więcej w książce
Na Wielkanoc. Żywicielko nasza, ziemio czarna, Pod pług ciebie wzięto i pod bronę, W łonie twojem plenne drzemią ziarna, A my we świat twe dzieci rodzone. Kasprowicz Wstał ranek pogodny i świeży. Wyszło z za nieboskłonu dobre, poczciwe wiosenne słońce i uśmiechać się poczęło do wszego stworzenia i wszelakiej rzeczy. Padły snopy złocistych promieni i na tę czarną ziemię, która dyszeć poczęła i budzić się z martwoty długich miesięcy zimowych i wonieć tymi zapachami, które tak biorą za serce każdego człowieka przyrodę miłującego... Dyszała radośnie, ale i ciężko równocześnie, umęczona, przesiąknięta „gorącą żołnierską krwią młodą“, zryta granatami, skopana rowami strzeleckiemi, odrutowana, pokryta mogiłami — ziemia polska na kresach wschodnich... Tyle burz przewaliło się przez nią, tyle nóg ją tratowało, tylu miała panów, którzy ją po macoszemu traktowali, nie pamiętając tego, co im już dała i coby jeszcze dać mogła... Niewdzięczni, źli przywłaszczyciele!... Aż oto do rodzonej Matki wrócili prawi, dobrzy synowie. I już jej nie dadzą nikomu, ale najwyższą opieką otoczą, taką serdeczną synowską opieką... Bo oni Ją kochają całą duszą!