The Kawasaki Ki-61 Hien or Type 3 Fighter remains to this day one of the most recognizable Japanese fighters of the World War II era. What makes Hien unique is the powerplant - it was the only mass-produced Japanese fighter powered by an inline, liquid cooled engine. The Ki-61 began to arrive at the frontlines in large numbers in the summer of 1943 and took part in battles over New Guinea and later over the Philippines and Okinawa, as well as in the defense of the Japanese Home Islands. In total over 3,000 examples of various Ki-61 variants and derivatives were built. The Ki-100, a Ki-61-II Kai airframe mated to the Mitsubishi Ha-112-II radial engine, entered service towards the end of the war.
Tego dnia, kiedy wystartowałem nie mogłem schować mojej prawej nogi. Zgodnie z
instrukcją samolot uznaje się wówczas za uszkodzony i mam pełne prawo wrócić
na lotnisko. Ale byłem jeszcze młody i myślałem: jak wrócę powiedzą, że
stchórzyłem. Dobra, pomyślałem, dogonię grupę i wszystko będzie w porządku.
Naturalnie, w tym swoim myśleniu, nie uwzględniłem tego, że moja wypuszczona
noga ograniczała moją prędkość, więc oczywiście zostałem w tyle. Telepię się w
pojedynkę, grupa leci przede mną na horyzoncie. Już podczas omawiania misji
dowódca powiedział, że po nurkowaniu wyjdziemy skrętem w prawo na nasz teren.
Postanowiłem trzymać się prawej strony, ściąć ich kurs i ich dogonić. Dotarli
do celu, który był osłaniany przez niemieckie myśliwce. Prowadzący po ataku
skręcił w lewo, a ja zgubiłem ich z oczu. Trzeba była zrzucić bomby.
Skierowałem się na południe, znalazłem Niemców i zrzuciłem bomby. Zobaczyłem
dwa myśliwce zmierzające w moją stronę: krzyże, swastyki, wyraźny żółto-
zielony kamuflaż. Prawdziwi drapieżnicy!
Ostrzał Flaku i szybkie ataki czołowe Focke-Wulfów unieruchomiły silnik numer
cztery i odstrzeliły duże fragmenty lotek, zmuszając Lt. Jobe do używania
sterów wysokości, aby utrzymać stały pułap. Jednocześnie piloci wykonywali
szereg uników, które były dość trudne w normalnych okolicznościach, a co
dopiero bez pomocy lotek i nagle B-17 gwałtownie opadł. Tylko nadludzkim
wysiłkiem pilotom udało się wyrównać, ale do bezpiecznego szyku już nie udało
się wrócić. Kilka minut później kolejne nagłe przeciągnięcie zmusiło pilotów
do podobnego, herkulesowego wysiłku. Przez cały czas strzelcy rozpaczliwie
odpierali ataki myśliwców na samotnego B-17. Focke-Wulfy nadlatywały od czoła
pędząc jeden za drugim i plując ogniem z działek. Potem zawracały i atakowały
od tyłu. Uniki wykonywane przez pilotów sprawiały, że serie pocisków omijały
bombowca, a jeśli trafiały to w nieistotne fragmenty samolotu. Jakimś cudem
nikt z załogi nie został do tej pory ranny. Desperacko walcząca załoga Fortecy
dotarła do belgijskiego wybrzeża, ale amunicja się kończyła i los załogi
wydawał się przesądzony. Wówczas zdarzył się cud. W pewnej chwili zauważono,
że Focke-Wulfy przerwały ataki i na pełnej mocy silników uciekają na wschód.
Sekundy potem pojawiły się ścigające je P-47, które nadleciały z góry. A więc
uratowani! Jednak, chociaż załoga Fortecy przetrwała najgorsze ataki wroga,
wciąż była daleko od bezpieczeństwa. Uszkodzony, dymiący bombowiec leciał na
wysokości 300 metrów nad wodą, a komorze wciąż miał pięć ciężkich bomb.
Ponieważ nie można było normalnie zrzucić bomb salwą, trzeba było zrobić to
ręcznie. Bombardier i mechanik pokładowy udali się do komory bombowej i przy
pomocy łomu, śrubokręta i kluczy poluzowali zaczepy i kolejno wszystkie bomby
pomknęły do wody. Za burtę poleciało też wszystko co było zbędnym balastem, a
więc broń, amunicja, płyty pancerne i co tylko dało się wyrzucić. Okazało się
to zbawienne, gdyż w chwili, kiedy na horyzoncie zamajaczyła już linia
brzegowa hrabstwa Kent nagle płomienie buchnęły z silnika numer trzy, który
tym samym wyzionął ducha. Lecieli zaledwie 200 metrów nad poziomem morza, gdy
prześlizgnęli się nad linią brzegową i Lt. Jobe uznał, że nie może już dłużej
utrzymać samolotu w powietrzu. Pośpieszne poszukiwanie odpowiedniego miejsca
awaryjnego lądowania ujawniło tylko pole ziemniaków bezpośrednio przed nimi.
Pędząc z prędkością 190 km/h płonący B-17 usiadł na polu i pierwsze uderzenie
było zaskakująco delikatne. Teraz gnali na wprost bezwładnie szorując kadłubem
po ziemi, gdy nagle, ku przerażeniu pilotów mających widok do przodu, przed
lewym skrzydłem pojawił się dotychczas niewidziany betonowy słup. Sekundy
zostały do uderzenia, ale zamiast wylecieć w powietrze lub zmienić się w
poskręcaną plątaninę żelastwa, słup odciął skrzydło bombowca tuż przy
kadłubie, a rozerwane szczątki zatrzymały się po chwili w wielkiej chmurze
kurzu! Żaden z członków załogi nie odniósł nawet kontuzji podczas tego
zderzenia, ale ich bombowiec nadawał się tylko na złom.
Z braku tlenu upadłem na kolana, gdy nagle pode mną przeleciał płonący silnik
numer trzy. Pochyliłem się, żeby wyskoczyć, ale zanim otworzyłem spadochron,
uderzyłem w statecznik poziomy, łamiąc trzy kręgi. Nigdy w życiu nie czułem
takiego bólu jak wówczas! Kiedy się ocknąłem zobaczyłem myśliwca. To był Bf
109, który pędził w moją stronę i pomyślałem, że zaraz mnie wykończy, więc
zacząłem kołysać czaszą i kręcić się w kółko. Messerschmitt zwolnił,
przeleciał obok mnie z lewej strony, jego pilot otworzył boczną szybę i
zasalutował! Opadałem w dół nad plażą nieco na północ od Cherbourga. Słyszałem
świszczące zip, zip, zip!, gdy pociski przelatywały tuż obok mnie, więc
ściągnąłem linki czaszy chcąc, żeby spadochron opadł tak szybko, jak to
możliwe, aby uniknąć ognia z ziemi. Kołysałem spadochronem, który był moją
ostatnią nadzieją oddalenia się od brzegu, z którego do mnie strzelano. Kiedy
znalazłem się w pewnej odległości od brzegu nad kanałem La Manche i spojrzałem
w dół, zobaczyłem wodę. Wyczepiłem się z pasów i spadłem do wody jak ze
szczytu Empire State Building. Wpadłem do morza najpierw stopami i opadałem
coraz niżej i niżej, więc napełniłem moją Mae Westkę i wypłynąłem na
powierzchnię. Z powodu pękniętego kręgosłupa z największym trudem płynąłem do
brzegu wpław. Chwilę potem tuż nad moją głową przeleciał jeden Bf 109 (może
był to ten sam co wcześniej). Chciałem schować się pod wodą, ale moja Mae
Westka utrzymywała mnie na powierzchni. Próbowałem zawrócić, bo gdy niebawem
pojawił się niemiecki statek i jego załoga, zamierzałem od nich odpłynąć.
Niemiecki oficer marynarki wycelował we mnie z pistoletu, krzycząc Stój,
stój!. Rzucili we mnie boją i podnieśli z wody. Dostałem szklankę sznapsa,
filiżankę kawy, umieścili mnie w kajucie, zdjęli cały lotniczy ekwipunek,
narzucili na mnie koce i zaczęli mnie nacierać. Wydaje mi się, że byłem w
szoku z powodu zimnej wody, ponieważ tak bardzo się trząsłem. Dali mi parę
biało-granatowych spodni i niebieską kurtkę, a lekarz marynarki z wprawą
opukał moją klatkę piersiową i plecy oraz usunął kilka odłamków pocisku
kalibru 20 mm z mojej twarzy i głowy. A potem powiedział: Dla ciebie wojna już
się skończyła. Po chwili Capt. Foster pociągnął za linkę, ale ze zdumieniem
zobaczył, że wysunęła mu się z dłoni. Musiał ręcznie wyciągnąć czaszę
spadochronu. Opadając ku ziemi miał przy sobie przewód maski tlenowej i
zawiązał go wokół prawej nogi, aby spowolnić upływ krwi z rany. Wylądował
ciężko na polu i leżał tam, nie mogąc wstać z powodu poranionej nogi. Nagle z
jednej strony nadbiegała gromada wyjących z wściekłości chłopów z widłami i
drągami w rękach, a z przeciwnej strony nadjeżdżał mały otwarty samochód z
żołnierzami. Tylko o krótką chwilę żołnierze byli szybsi i uchronili go przed
linczem.
USS Arizona was a Pennsylvania-class battleship built for and by the United
States Navy in the mid-1910s. Named in honor of the 48th state's recent
admission into the union, the ship was the second and last of the Pennsylvania
class of "super-dreadnought" battleships. Although commissioned in... číst
celé