Tadeusz Nyczek Knihy




Tadeusz Nyczek, znany krytyk teatralny i literacki, pisarz, kierownik literacki teatrów (m.in. Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie 1992–1997 i 1998–1999; Narodowego Starego Teatru w Krakowie, 2002–2004; Teatru Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie – od 2011), jest dla wielu prawdziwą legendą i niekłamanym autorytetem, choć jego autoironiczna i unikająca nadmiernie wielkich słów postawa wymyka się ciężarowi tych słów. Kiedyś bojowy sojusznik teatru studenckiego, autor kultowej książki „Pełnym głosem” (1980), twórca własnego stylu krytyczno-teatralnego i autorskiej odmiany recenzji teatralnej, reprezentuje to, co najlepsze w inteligenckim myśleniu i praktykowaniu teatru. Trudne do jednoznacznego uchwycenia, a przecież tak ważne dla polskiej kultury, owo inteligenckie myślenie prezentuje od lat jako stały współpracownik miesięcznika „Dialog”. Na jego łamach, pod nagłówkiem „Nawozy sztuczne” publikuje – jak sam pisze – „felietony niefelietony, pseudoopowiadania, nibyeseiki, malowane literami portrety i ułamki wspomnień podbarwionych fabularną fantazją”. Ich pierwszy zbiór – „Nawozy sztuczne dla artystów i sprzątaczek” – ukazał się w roku 2015. Sześć lat później ukazuje się owych ożywczych nawozów zbiór kolejny, tym razem przeznaczony dla „młodzieży i starców”. Dlaczego dla nich? Tadeusz Nyczek wyjaśnia już na wstępie: „Otóż jak wskazują badania, czegoś takiego jak wiek średni, czyli pośredni, zwyczajnie nie ma. Starców jest mnóstwo, podobno coraz więcej. Młodzież zaś tak długo czuje się młodo, dopóki całkowicie nie stetryczeje. Oznacza to, że książeczka ta jest właściwie dla wszystkich, niezależnie od wieku”. „Nawozy sztuczne…” to książka tylko w niewielkiej części poświęcona teatrowi. A jednak jest sceną, na której w wielości tematów, przypomnień, obrazów, refleksji, smutnych żartów i gniewnych pomrukiwań, ożywa świat, który tak wielu chciałoby dziś unieważnić, ośmieszyć i unieobecnić. Teatr kulturalnego miasta w jego najlepszym wydaniu, znowu rozgrywający swoją arcyludzką tragikomedię wbrew wszelkiej maści Edkom.
Pierwsze epitafium napisałem w 2008, po śmierci Jerzego Koeniga. Zauważyłem, że niektórzy koledzy z branży krytycznej zaczęli znikać z pejzażu literacko-teatralnego. Niedługo po Jurku odszedł mój wielki przyjaciel i mentor Jerzy Goliński, co było poważną wyrwą. Wcześniejsze straty po Konstantym Puzynie, Adamie Hoffmannie, Janie Kotcie i innych mistrzach również były nie do zasypania. Po latach wróciłem do tych wspomnień, a wyrw robiło się coraz więcej. Odeszli nie tylko starsi, ale i rówieśnicy – Barańczak, Pszoniak, Trela, Zagajewski. Pisałem epitafia coraz częściej, świadom, że śmierć jest szybsza i nie nadążę za nią. Od 2008 roku przez dwanaście lat co miesiąc publikowałem w „Dialogu” felietony i wspomnienia pod tytułem „Nawozy sztuczne”, ale miesięcznik nie mógł być prywatną kroniką pamięci po bliskich. Wiele nienapisanych epitafiów pozostało w mojej pamięci. Ponieważ moja współpraca z „Dialogiem” zakończyła się w 2020 roku, przedstawiam to, co udało się utrwalić. Dołączam także kilka innych tekstów, które charakteryzują się podobnym tonem. To mój mały, prywatny cmentarzyk, do którego często zaglądam.